Uwaga! Lekkie spojlery dotyczące odcinka Black Mirror
Gdy poproszono mnie, żebym napisał o moim „ulubionym” odcinku Black Mirror, najpierw musiałem zdecydować, który wybrać… a który pominąć.
Byłoby nietaktem nie wspomnieć o *Nosedive* czy *The National Anthem* — oba to kluczowe momenty w świadomości fanów serii. Każdy z nich pokazuje pokręcone, ale dziwnie znajome wizje przyszłości, przefiltrowane przez satyrę i niepokój. Choć są świetne, nie zostawiły takiego śladu jak *Common People*.
Odcinek otwierający siódmy sezon nie jest moim *ulubionym*, ale to ten, do którego wracam. Nie rozbawił mnie. Wprawił mnie w niepokój. Pokazał systemy, na które codziennie się zgadzamy, i zmusił mnie do zastanowienia, dokąd prowadzą nas te wybory.
To nie jest najsłynniejszy odcinek. Nie ma w nim zabójczych dronów ani miliarderów przesyłających swoje umysły do chmury. Nie ma cyfrowego życia po śmierci ani przerażającego zwrotu akcji. Jest bardziej subtelny. Opowiada o mężu, który próbuje utrzymać przy życiu swoją żonę — i stopniowo zdaje sobie sprawę, że pozostanie w kontakcie z ukochaną osobą stało się **subskrypcją miesięczną**.
Brzmi nieprawdopodobnie?
Właśnie to czyni go genialnym. Bo to nie jest skok w przyszłość. Jak najlepsze odcinki Black Mirror, to *delikatne zboczenie z kursu* w lekko wyolbrzymioną wersję naszej teraźniejszości. W *Common People* Amanda przeżywa poważny uraz mózgu dzięki start-upowi **Rivermind**. Ich rewolucyjna usługa przywraca jej świadomość poprzez synchronizację neuronów i przesyłanie danych do chmury.
Amanda jest przytomna. Uśmiecha się. Może mówić. Ale działa tylko wtedy, gdy subskrypcja jest aktywna.
Z czasem para odkrywa, że utrzymanie Amandy „przy życiu” wymaga coraz więcej pieniędzy. Najtańszy pakiet powoduje błędy. Średni wiąże się z zaburzeniami snu i okazjonalnymi reklamami produktów, których Amanda nie pamięta. Najdroższy pozwala jej czuć się w pełni żywą — za odpowiednią cenę.
Nie ma tu wybuchów. Nie ma monologów złego geniusza. Tylko powolna utrata godności, autonomii i miłości. Pod koniec para nie walczy już z systemem. Próbuje w nim przetrwać.
A dlaczego ten odcinek uderzył mnie z taką siłą? **Bo żyjemy już w jego prototypowej wersji**. Rozejrzyj się. **Twój samochód** ma ogrzewane siedzenia, do których dostęp masz tylko po opłaceniu dodatku. **Twoja smartwatch** monitoruje twoje zdrowie i dzieli się danymi — z tobą *i* reklamodawcami. **Aplikacje do relacji**, takie jak Replika czy EVA, oferują emocjonalne wsparcie, ale za bliskość trzeba dopłacić.
**Aplikacje fitness i medytacyjne** zamykają podstawowe ludzkie potrzeby — odpoczynek, spokój, koncentrację — za abonamentem. **Inteligentne urządzenia** sprzedają wygodę w zamian za ciągłą inwigilację.
Nawet radość, nawet sen, nawet *spokój* mają teraz miesięczną cenę.
Chcesz spokoju? To część premium pakietu medytacyjnego.
Chcesz spać? Potrzebujesz lepszego śledzenia snu i bajek na dobranoc.
Chcesz być obecny? Na to też jest apka — tylko pamiętaj, żeby podpiąć kartę.
Nasze życie coraz bardziej przypomina oprogramowanie: podstawowe funkcje za darmo, prawdziwe połączenie za paywallem, a ulepszenia zawsze tuż poza zasięgiem. *Common People* nie opowiada o zbuntowanej SI zniewalającej ludzkość. To ostrzeżenie ukryte w regulaminach, przyciskach „ulepsz” i darmowych trialach, które wcale nie są darmowe.
**Kiedy przestaliśmy być właścicielami własnego życia… a zaczęliśmy je sobie wynajmować, jedna subskrypcja za razem? Oto niewygodna prawda: nikt nie zmusił Amandy do tego systemu. Nikt nie zmusił Mike’a, żeby płacił. **Wybrali to sami.** Tak jak my.
Klikamy „zgadzam się”.
Wybieramy „rozpocznij trial”.
Tłumaczymy sobie: „to tylko dziesięć złotych”.
Mówimy: „to tylko wygoda”.
Aż w końcu wymieniamy wolność na funkcje.
To prawdziwy horror *Common People* — nie to, co system *robi z nami*, ale to, na co dobrowolnie się zgadzamy, dopóki dawki dopaminy są przyjemne, a ból na tyle mały, żeby go ignorować.
To nie jest antytechnologiczny rant. Codziennie używam SI. Wierzę w jej możliwości. Nie zamierzam się wylogowywać. Ale *Common People* przypomniał mi coś ważnego: **wygoda jest droga.**
A koszt to nie tylko pieniądze. To obecność. To jasność umysłu. To powolna utrata świadomości, co jest twoje, a co wynajmujesz od firmy, która ma ładniejsze czcionki niż etykę.
Pułapka nie tkwi w tym, co kupujemy. Tylko w tym, co stopniowo zaczynamy wierzyć, że jest nam niezbędne. Stąd pytanie, którego nie da się uniknąć:
Czy ulepszamy swoje życie? Czy tylko powiększamy klatkę?
Bo jeśli nie zaczniemy dostrzegać różnicy, pewnego dnia ockniemy się w świecie, za który płacimy, choć kiedyś był darmowy.